czwartek, 1 maja 2014

Przygody złotego paznokietka

Usłyszałam w radiu, że pisać trzeba codziennie. Pomysł bardzo mi się spodobał. Mam wprawę w zaczynaniu więc pójdzie gładko (gorzej z kończeniem i dysleksją - ale o tym  nie było w radiu).
      Z tego co wiem, na początku musi być jakiś bohater- postać wiodąca. Najlepiej zacząć od czegoś małego np. paznokietka. 
( Nie wiem, czym to się skończy, jeśli się skończy to raczej niczym sensownym).
      Dziś postanowiłam, że zawsze jeden paznokieć będę malować inaczej -dopóki nie postanowię inaczej. Jakiś czas to już praktykuję i mam zamiar tak robić dopóki nie przestanę. Niech jeden mały paznokietek  nie spełnia standardów i bezwstydnie nie przejmuje się rodzajem podpisanej umowy, stanem skarbu państwa czy dżender. Nawet pogoda nie możne mu dyktować jak się ma ubrać, bo jest wodo- i mrozo- odporny! W ogóle jest odporny i nie musi się wcale ubierać! Pomalowałam go na złoto, żeby poczuł się przynajmniej godnie (w razie potrzeby- jak król)! W ten mało skomplikowany sposób bohater stworzył się sam. Biorąc pod uwagę mrozoodporność, można spekulować śmiało na temat domniemanego superbohaterstwa  (mimo ewidentnego braku pelerynki czy artefaktu w stylu młotka).
     Tak oto upłynął mi 1szy dzień Maja. W biurze. Pustym. Wszyscy mieli urlop. Mnie tym razem urlop ominął. Pociecha w tym,  że świadkowie jehowy- też.
   Puste biuro "wieje sandałem";-) Do tego wiosenna burza postanowiła zepsuć majówkę. Burzę darzę sympatią umiarkowaną, a święta obchodzę szerokim łukiem, co oznacza teoretycznie, że  mnie akurat nic nie zepsuła. Zresztą- bezduszne szyby oddzielały mnie od kapryśniej pogody z wrodzoną sobie stanowczością. 
   Wiatr mógł sobie beztrosko szarpać świat, a ja (chyba po raz pierwszy) cieszyłam się, że jestem w pracy.